Wesela, hotele, restauracje bez wstępu dla dzieci. Dlaczego kształtuje się taki trend? Dlaczego wydaje się, że polskie dzieci absorbują sobą całe otoczenie, a hiszpańskie, francuskie czy czeskie chodzą wszędzie z rodzicami i przestrzegają norm społecznych? Chodzi o stawianie zdrowych granic. Słoń na sawannie idzie, gdzie chce, ale jeśli damy mu wąwóz, będzie nim szedł...
To zrozumiałe, że osoby, które na co dzień pracują w zgiełku, potrzebują czasem ciszy i spokoju.
Ponieważ pracuję z dziećmi i młodzieżą, gdy wokół mnie biegają dzieci, od razu włącza mi się tryb opieki, uwagi, uważności, obserwacji i nie potrafię wypocząć - mówi Dorota Lubas, terapeutka, trenerka, dyrektorka i właścicielka Poradni Kreska, gdzie prowadzi Akademię Świadomego Rodzica. Gdy chodziłam na fitness, jedna z mam przychodziła z dziećmi. Rozumiałam, że nie miała z kim ich zostawić. Mimo to nie mogłam się skupić. Czuwałam, czy dzieci nie podejdą, ktoś ich nie kopnie. Rozumiem więc pewien trend, który się kreuje. Są osoby, które mają prawo wypocząć w miejscach, gdzie dzieci nie ma. Z drugiej strony rodziny z dziećmi jeżdżą do różnych miejsc i nie możemy tworzyć enklaw, które takie rodziny wykluczają. Tu chodzi o zrozumienie prostej prawdy: to, że mam dzieci, nie oznacza, że całe otoczenie ma się do nich dostosować - tłumaczy terapeutka.
Uczmy dziecko zasad społecznych
Każdemu rodzicowi zdarzyło się, że dziecko gdzieś krzyczało i przeszkadzało. W takich sytuacjach wystarczy wyjść z nim, by je uspokoić.
Nie musimy doprowadzać do sytuacji, że cała społeczność w restauracji ma być zaangażowana w trudność, którą mamy ze swoim dzieckiem. Nie może być tak, że jesz sobie spokojnie obiad, a wokół twojego stolika biega cudze dziecko, przeszkadza ci. Są pewne zasady społeczne, których od początku trzeba uczyć dzieci. Jeśli jednak dziecko jest zbyt małe lub niepełnosprawne i czegoś nie rozumie, musimy wybierać takie miejsca na wyjścia, by nie zakłócać spokoju innym. Wszystkich nas obowiązuje podstawowa zasada - szacunku społecznego. Pomyślmy empatycznie, że może to jedyny wieczór, kiedy tym osobom przy stoliku udało oderwać się od dzieci, opłacili opiekunkę i chcą w spokoju pobyć ze sobą. Trzeba być otwartym, chodzić z dziećmi do miejsc, gdzie ich zachowanie nie naraża innych na duży dyskomfort – mówi Dorota Lubas.
Wyjazd z dzieckiem nie musi być męczący
"Jestem umęczona/-y wyjazdem na wakacje z dziećmi" – słyszą psycholodzy w swoich gabinetach.
Gdy zaczynam drążyć, dlaczego tak jest, okazuje się, że cały wyjazd został podporządkowany potrzebom dziecka, a rodzice robili wyłącznie to, co ono chciało. To ogromny błąd – tłumaczy Dorota Lubas. - Dziecko musi nauczyć się, że można się na godzinę rozstać z rodzicami, żeby sobie np. posiedzieli w restauracji. Każdy członek rodziny powinien mieć coś dla siebie, życie rodzinne właśnie na tym polega. Dziecko trzeba tego uczyć od początku. Wtedy nie będzie problemu na wyjazdach, że dziecko ma być w centrum i wszystko ma być dla niego. Jeśli w domu wszystko podporządkowujemy dziecku, ono nie rozumie, dlaczego na wyjeździe ma być inaczej. I wtedy rzeczywiście cały świat musi się kręcić wokół niego – tłumaczy terapeutka.
Zbyt często zapominamy, że rodzina to system, każdy z jej członków ma prawo do odpoczynku, wyjścia poza dom, że nie zawsze trzeba przebywać razem. Jeśli jedno dziecko lubi jeździć na rowerze, a drugie nie lubi, dlaczego je zmuszać do wspólnej wycieczki rowerowej? Niech robi to, co lubi. Bądźmy elastyczni, tylko tak uczymy dziecko, że każdy może robić coś innego w tym samym czasie, w jednym pomieszczeniu.
Rodzic to nie animator zabaw
Do gabinetów psychologów nierzadko pukają mamy siedmio-, ośmiolatków, które twierdzą, że nie mają czasu wypić kawy, bo na okrągło muszą zajmować się dzieckiem.
Przeraża mnie taka sytuacja. Dziecko musi się nauczyć, że mama też potrzebuje czasu dla siebie i ono musi się zająć sobą. Rodzic to nie animator zabaw. Dziecko ma swoją kreatywność. Trzeba mu pozwolić na ponudzenie się. Nuda jest dobrym, kreatywnym uczuciem - mówi Dorota Lubas.
Co ciekawe, w Hiszpanii czy Francji rodzice zabierają ze sobą dzieci do restauracji i problemu nie ma. Jest tam jednak inne podejście do wychowania, stawia się dzieciom zdrowe granice.
Dorota Lubas uwielbia jeździć do Czech. Mówi, że w ZOO - safari jest pełno dzieci i wszystko jest ok. Jeśli nagle słychać wrzask, ktoś krzyczy na dzieci, wiadomo, że są to Polacy. Zauważa, że Czesi nie awanturują się z dziećmi, nie negocjują cały czas wszystkiego, nie ma szarpaniny. W Polsce na każdym kroku można usłyszeć, jak rodzic szantażuje dzieci, straszy karami, obiecuje nagrody, coś zabiera, krzyczy albo długo tłumaczy coś przedszkolakowi.
Zdaniem terapeutki, kluczowe jest zrozumienie przez polskich rodziców, że:
- Nie stawiamy dziecka na piedestale, bo wtedy uczy się, że wszyscy muszą się do niego dostosować;
- Uczymy dzieci umiejętności zachowania się w różnych sytuacjach społecznych. Zbyt wielu rodziców uważa, że to ktoś inny powinien nauczyć tych umiejętności ich dziecko. Tymczasem to przede wszystkim rodzic jest trenerem umiejętności społecznych.
Dziecko nie jest twoim partnerem
Gdzie więc przebiega granica, do której możemy negocjować coś z dzieckiem, a gdzie jest punkt, od którego zaczyna się wymaganie czegoś od dziecka? Terapeutka podkreśla, że ani dwulatek, ani nastolatek nie może być traktowany przez rodziców jak partner. Wyjaśnia, że rolą rodzica nie jest bycie partnerem dziecka, a towarzyszenie rozwojowi dziecka, rodzic ma je obserwować, podążać za nim.
Dziecko nigdy nie może być partnerem, bo to zaburza całą relację dziecko - rodzic. Ono jest małe, jego mózg dojrzewa, nie może podejmować decyzji. Można mu dać ograniczony wybór typu: założysz rajstopki zielone czy czerwone, ale nie można pozwolić, by wyszło bez rajstop na mróz. To samo dotyczy jedzenia. Nie mogę dać wyboru, gdy wiem, że dziecko będzie jadło na okrągło kluski i naleśniki. Wybór może dotyczyć ilości jedzenia: zjesz dwie, czy trzy kanapki, ale kanapki powinny być pełnowartościowe. To rodzic decyduje, co dziecko je. Ono może co najwyżej powiedzieć: jeszcze nie zjem teraz, bo nie jestem głodny. Ale kształtowanie od maleńkiego pewnego porządku dnia też jest ważne. W przedszkolu je się na gwizdek, bo inaczej się nie da – tłumaczy Dorota Lubas.
Terapeutka podkreśla, jak ogromnym obciążeniem dla dziecka jest przerzucenie na nie odpowiedzialności. Chodzi m.in. o podejmowanie decyzji, których dziecko nie jest w stanie unieść. Dziecko z natury odpowiedzialne przecież nie jest. Z powodu obciążenia staje się nerwowe. Jego układ nerwowy dopiero kształtuje się, nie ma zdolności psychicznych koniecznych do podejmowania decyzji.
Najważniejsze jest uwzględnianie potrzeb ze względu na wiek, przy jednoczesnym wyznaczaniu toru, co nie oznacza autorytarnego: musisz mnie słuchać. Dzieci mogą zacząć podejmować decyzje dopiero w wieku nastoletnim, kiedy rozwija się płat czołowy i kora mózgowa. Dopiero wtedy dzieci wyciągają wnioski, mogą coś zanalizować. Nie można więc wymagać od siedmio- ośmiolatka, żeby potrafił regulować swoje emocje, bo to jest absurdalne i sprzeczne z wiedzą o rozwoju mózgu. Nadmierna decyzyjność szkodzi dzieciom. To jak ze słoniem na sawannie. Idzie sobie, gdzie chce, ale gdy damy mu wąwóz, będzie nim szedł. Towarzyszenie dziecku polega na robieniu czegoś zgodnie z wiekiem rozwojowym, nie dawaniem ani za dużo, bo wtedy jest zbyt przeciążone, ani za mało, bo nudzi się – mówi terapeutka.
Przypomina, że agresywne zachowania dzieci często wynikają z przeciążenia.
Nastolatki często mi mówią: przychodzę do domu i robię co chcę, bo rodzice mają mnie w d… One niby buntują się przeciw granicom, ale chcą je mieć. To dla nich znak, że ktoś o nich dba, czują się bezpiecznie. Dorosły musi wiedzieć, że słów dziecka nie może brać do siebie ani interpretować dosłownie. Dziecko powtarza różne zasłyszane frazy, szczególnie kiedy jest w złości, a wcale tak nie myśli. Dorośli gubią się w tym, traktując dziecko jak partnera, odnoszą do siebie: „nie kocham cię, jesteś najgorszą mamą, wyprowadzę się”. W ten sposób dziecko krzyczy o uwagę, zainteresowanie, a wcale tak nie myśli. Rodzic czasem karze dziecko za takie słowa, wyciąga konsekwencje, obraża się. To absurd – opowiada Dorota Lubas.
I pamiętajmy, że kora przedczołowa osiąga pełną dojrzałość w wieku 21-25 lat. A to ta część mózgu odpowiada za kontrolę zachowania, przewidywanie konsekwencji.
To dorosły podejmuje decyzje
Każde dziecko jest inne, jedno osiąga dojrzałość emocjonalną wcześniej, drugie później. Niektóre mają wielkie dysharmonie - wysoki poziom rozwoju intelektualnego, niski emocjonalnego. Nawet w rodzeństwie każde z dzieci rozwija się inaczej, choć są wychowywane w tej samej rodzinie. Im dziecko ma więcej doświadczeń, gdzie może wchodzić w interakcje z innymi bez interwencji dorosłych, tym lepiej. Zbytnia kontrola dzieci powoduje brak wiary w siebie.
Często rodzice zbyt szybko interweniują w konflikty między dziećmi. One już dawno zapomną sytuację, a rodzice wciąż ją trawią - mówi.
Przestrzega też o tendencji do "chowania dzieci pod kloszem", czyli chronieniem go przed wszystkimi trudnościami i pokazywaniem samych pozytywów świata.
To jest toksyczne. Owszem, trzeba uczyć pozytywnego myślenia, ale też pokazywać, że w życiu są momenty, gdy docierasz do ściany i musisz umieć sobie z tym poradzić. Szkodliwym mitem, utopią, jest wpajanie, że wszystko będzie dobrze, na świecie nie ma zła, tylko myśl pozytywnie, a wszystko przyjdzie do ciebie. Dziecko musi się stykać z różnymi sytuacjami, bo życie jest pełne brutalności, wyzwań, zaskoczeń, nie wiemy, co się zdarzy - mówi Dorota Lubas.
Jej zdaniem w konsekwencji dzieci zapadają się, dokładają sobie obserwacje świata z Instagrama i z innych social mediów, nie potrafią odróżnić fikcji od rzeczywistości.
Często nikt z nimi nie rozmawia, jak świat social mediów działa, jakie mechanizmy nim rządzą – dodaje terapeutka.
Lubas często obserwuje, jak rodzic pyta dziecko, czy już wychodzimy, albo kiedy wychodzimy.
To nie dziecko o tym decyduje, lecz dorosły! Skoro skończyłeś jakieś zajęcia, trzeba opuścić pomieszczenie. Tu nie ma miejsca na wybór. Jeśli rodzic idzie do pracy, dziecko musi wyjść wraz z nim z domu, a nie oglądać bajkę. Gdy na placu zabaw kończy się czas, dorosły powinien poinformować dziecko, że za pięć minut wyjdziemy, ucząc je wcześniej, co oznacza te pięć minut - mówi.
I przypomina, że tu konsekwentnie trzeba się trzymać tego, co się powiedziało.
Nie możemy całego planu dnia podporządkować dziecku – radzi Dorota Lubas. (...)
Źródło: PAP Zdrowie