Z czym nam się kojarzy „technologia informacyjna”? W szkole - z informatyką. Tragiczny błąd! Alan Kay [1] zauważył kiedyś, że technologią zawsze nazywamy to, co pojawiło się na świecie po nas. Technologie, które były powszechne w okresie początków naszego osobistego rozwoju uważamy za naturalne. To właśnie dlatego technologii informacyjnej druku na papierze nikt nie nazywa dziś “technologią informacyjną”. W sprawie nowszych technologii już takiej jednomyślności nie ma.
Technologie informacyjne są niebezpieczne. Wszystkie.
Spójrzmy, jakie spustoszenie szerzyła zawsze (i szerzy nadal) technologia druku. Upowszechnienie drukowanej książki drastycznie zawęziło zakres bezpośrednich kontaktów między ludźmi: przecież przedtem ludzie musieli się spotykać i rozmawiać, żeby przekazywać sobie jakąkolwiek wiedzę. Po nastaniu dominacji nowej technologii informacyjnej druku - zamiast rozmawiać, pokazywać, współpracować, słuchać ustnego przekazu żywego człowieka, zamknięto informację w martwym przedmiocie, aby ją następnie bezmyślnie powielać maszynowo i przesyłać na duże odległości. W efekcie umasowienia książek całe rzesze ludzi zaczęły siadać w samotności, by w oderwaniu od życia i żywych - zgłębiać rzędy liter: bezosobowych, czarnych znaków tak żałośnie kontrastujących z barwną rzeczywistością wokół. Wszystko to oznaczało (i nadal oznacza) nie tylko mniej bezpośrednich kontaktów między ludźmi, ale także wiele innych plag: szkodliwość ołowiu zawartego w matrycach, alergogenność zakurzonego papieru pełnego roztoczy, zgarbioną postawę czytelnika pochylonego zbyt często nad książką, znacznie mniej ruchu, rozpowszechnienie nabytej krótkowzroczności i wad kręgosłupa (przecież dzieci od tego czasu dzień w dzień taszczą do dziś pokaźne ciężary).
Druk jest groźny także dla umysłu: wirtualne, nieistniejące lub nieosiągalne światy opisywane w tysiącach książek zagrażają nam oderwaniem od rzeczywistości i zatraceniem poczucia realności (ten Harry Potter!). Zwłaszcza dzieci są w niebezpieczeństwie: ich rozwijająca się psychika narażona na wirtualną rzeczywistość książek może nadmiernie rozwijać wyobraźnię, tak że nie odróżnią fantazji od realnego świata. Spuszczamy zasłonę przerażonego milczenia na bombardującą zewsząd dzieci przemoc (nawet w popularnych baśniach). Wspomnijmy jeszcze tylko, że od książek można się uzależnić. Uzależnieni rodzice, których mieszkań ściany bywają dosłownie usłane nie zabezpieczonymi przed dziatwą książkami, częstokroć swoją słabością zarażają własne dzieci!
Czytelnika, który dotarł do tego miejsca nie zrażony drastycznym opisem oraz nie obrażony oskarżaniem książki, tej podstawy ludzkiej kultury, o wszelkie możliwe zbrodnie, proszę, aby zadał sobie kilka pytań. Czy któryś z przytoczonych przykładów zagrożeń zasadniczo rozmija się z prawdą? Czy któryś z nich lub i wszystkie razem mogłyby stanowić podstawę, aby dzieci pozbawić dostępu do książek dla ich dobra? Czy znamy szkoły, w których nauczyciele z zacięciem straszą uczniów wszelkimi wadami książek, aby ich od czytania odciągnąć? Czy regulaminy szkolne są najeżone zakazami wnoszenia książek do szkoły? A może spotykamy oficjalne zakazy otwierania własnej książki na przerwie? Czy nauczyciele mają wynikający z Podstawy Programowej obowiązek przestrzegania dzieci przed zagrożeniami płynącymi z nadmiaru czytania?
Książka? Komputer? A może by jednak coś nowszego?
Żyjemy w okresie błyskawicznego rozkwitu cyfrowych technologii informacyjnych oraz szybkiego regresu zastosowań papierowego druku. Nic nie wskazuje, aby był to okres przejściowy, po którym będziemy mogli odetchnąć i rozejrzeć się w nowej rzeczywistości. Przeciwnie, rozwój technologii cyfrowych właśnie łamie barierę, za którą pismo wręcz zacznie zanikać: automatyczne rozpoznawanie głosu ludzkiego właśnie zaczyna dorównywać ludzkiemu słuchowi i niebawem go pokona. Rozpoznawanie obrazu, w tym także naszych ruchów, gestów i mimiki już pozwala wyeliminować manipulatory sterujące sprzętem. Precyzyjna orientacja przestrzenna i liczba zmysłów kieszonkowego smartfonu przekroczyła możliwości niedawnego profesjonalnego laboratorium. Synteza ludzkiego głosu jest niemal perfekcyjna. Możemy powiedzieć zdanie do swojego kieszonkowego smartfonu po polsku, a on natychmiast powtórzy je wyraźnie i zrozumiale np. po chińsku. Bezzałogowe samoloty potrafią precyzyjnie lądować na lotniskowcach. Bezzałogowe samochody już potrafią jeździć po zwykłych drogach publicznych (przepraszam: na razie nakazano, aby na przednim siedzeniu cały czas przebywał człowiek z prawem jazdy; zupełnie jak niegdyś, gdy przed każdym samochodem na brytyjskiej drodze musiał biec człowiek z flagą).
Dziś wszyscy reżyserzy i aktorzy teatru edukacji dokonują odruchowo dość charakterystycznych rozróżnień na trzy grupy technologii informacyjnych. Przyjrzyjmy się temu podziałowi nieświadomie dokonywanemu przez osoby dojrzałe.
- Starszych od siebie technologii informacyjnych (związanych z wynalazkami papieru i druku, ale też np. fal radiowych) wcale tak nie nazywają. Te najstarsze darzą szacunkiem i zaufaniem. Nauczają o nich i za ich pomocą. Wybaczają im stare i znane wady tak dalece, że zaniedbują chronienia przed nimi dzieci. Objawy i prognozy wypierania tych technologii przez nowsze albo przyjmują z niedowierzaniem, albo uznają za podnietę do tym bardziej wytężonego wysiłku, aby nowe pokolenie z nimi głębiej zaprzyjaźniać (i spowalniać proces postępu postrzegany w kategorii zagrożeń).
- Technologie informacyjne młodsze od siebie, ale dziś ogólnie znane i powszechne, “klasyczne”, (standardowy komputer osobisty z oprogramowaniem, internet) nazywają technologiami informacyjnymi. Formalnie deklarują świadomość ich znaczenia i zwykle nie atakują ich bezpośrednio. W praktyce jednak nader często dbają, aby każdej ich zalecie przeciwstawić rozliczne wady. Czasem prawdziwe, czasem wyolbrzymione, a czasem i wręcz nieistniejące, bo wynikające tylko z niedostatku własnego rozeznania, albo też z pozostawienia uczniów samym sobie w ich opanowywaniu. Odciąganie od nich i przestrzeganie przed nimi nowego pokolenia - uznają za ważną misję.
- Technologie najnowsze, wchodzące dopiero na rynki, zaliczane są lekceważąco do świata zabawek, gadżetów i przejściowych mód. Nie są traktowane poważnie jako narzędzia edukacyjne, mimo że najczęściej to właśnie one mają bajeczny potencjał edukacyjny i wielką moc znoszenia wszelkich barier użytkowych.
Opisany trójpodział przyjmowany jest dziś jako niepisany standard w szkołach. Przyjmuje on postać swego rodzaju technologicznego apartheidu:
- Tradycyjne technologie są uznawane za bezdyskusyjną podstawę funkcjonowania szkoły, zwłaszcza w sferze edukacyjnej.
- Technologie informacyjne “klasyczne” są uznawane za pole dla kształcenia specjalistycznego, prowadzonego na specjalistycznych przedmiotach przez nauczycieli o wykształceniu informatycznym.
- Najnowsze technologie mobilne są bezwzględnie rugowane ze szkoły przy pomocy systemu oficjalnych, regulaminowych zakazów i restrykcji.
Warto sobie uświadomić, że dla dzisiejszych uczniów, dzieci epoki cyfrowej, podany wyżej i stosowany przez nas trójpodział jest zupełnie niezrozumiały i bezsensowny. Dla nich wszystkie trzy wymienione kategorie stanowią naturalne środowisko informacyjne. Dla nich “od zawsze” istnieją i komórki, i laptopy, i książki. Linie podziału są płynne i przebiegają całkiem gdzie indziej. Dla przykładu radio de facto już dla nich nie istnieje. Poczta elektroniczna jest technologią równie starą, jak niegdysiejsze papierowe listy wysyłane pocztą w kopertach przez ich rodziców (bo przecież już nie przez nich!) i niewiele tylko bardziej sensowną. Stanem naturalnym jest dla nich przebywanie w środowisku nadmiarowej i wszechdostępnej informacji oraz wszechkierunkowej, globalnej, błyskawicznej komunikacji. Podobnie naturalne jest otrzymywanie natychmiastowej i pełnej informacji zwrotnej na każde żądanie.
Co więcej, trójpodział powyższy jest tak kontrastowo różny od rzeczywistości pozaszkolnej, że działająca zgodnie z nim szkoła jest przez uczniów traktowana jako specyficzne środowisko, rządzące się własnymi, nie spotykanymi w praktycznym życiu (więc mało przydatnymi) regułami. Także nauczyciele traktowani są nader często jako specyficzny, odrębny gatunek istoty ludzkiej.
Technologie na ten nowy rok szkolny
Zaczyna się nowy rok szkolny. I będzie to kolejny rok, w którym każdy rodzic wyda kwotę odpowiadającą cenie średniej klasy e-czytnika lub tabletu - na zakup 8-10 kilogramów zadrukowanego papieru służącego do codziennego obciążania kręgosłupa własnego dziecka technologią, za pomocą której w dzisiejszym świecie poza szkołą nie robi się już prawie niczego wykraczającego poza jeden z rodzajów umysłowej rozrywki. W tym roku znów nie pojawią się ani (planowane przez jedno ministerstwo) powszechne cyfrowe wersje podręczników, ani (zapowiadane przez inne ministerstwo) tablety lub laptopy dla każdego ucznia.
A gdyby się tak kiedyś pojawiły? Cóż, gdyby się wreszcie pojawiły - okaże się, że “cyfrowy podręcznik” w PDF-ie (jedno ministerstwo) oglądany na ekranie “laptopa dla każdego ucznia” (drugie ministerstwo) nie jest wcale weselszy niż dziesięciokilogramowy tornister pełen papierowych druków. Bo ani to wygodne, ani nowoczesne. Może co najwyżej bardziej zawodne. Okaże się wtedy niechybnie, że jest jednocześnie jeszcze za wcześnie i już za późno.
Za późno, bo laptop z podręcznikiem w formacie PDF (albo EPUB, albo podobnym), to mocno nieświeże technologie, od druku różniące się na plus nie tak znowu wiele: ciężarem oraz obecnością skrótu CTRL+F (wyszukaj). Bo w polskich warunkach - zapewne nie niższą ceną.
I jednocześnie całkiem za wcześnie, bo szkoła i nauczyciele naprawdę nie są w żaden sposób gotowi do odłożenia książek i zeszytów (jak to się już dzieje np. w Korei), dokonania nagłego zwrotu w treściach i metodyce nauczania i radosnego rzucenia się w wir hipermedialnej i mobilnej edukacji.
Boimy się nieznanego. Zacznijmy poznawać
Kilka lat temu wszechobecne dziś aparaty i kamery cyfrowe praktycznie zabiły taśmę fotograficzną i filmową, a nawet odbitki fotograficzne. Wystarczyło, żeby cyfrowa technologia zaczęła być porównywalna jakościowo, wygodniejsza oraz tańsza. Dawne przyzwyczajenia i sentymenty szybko oddały ducha. Łatwo przewidzieć, że za parę niedługich lat mobilny sprzęt z wszechobecnym mobilnym internetem podobnie wyprze tradycyjne media do kurczących się nisz dla hobbystów. To nastąpi samoistnie i żaden rządowy projekt edukacyjny nie będzie miał sensu, podobnie jak dziś nie miałby sensu projekt “zeszyt 16-kartkowy dla każdego ucznia”.
Właśnie kilku lat trzeba nauczycielowi, aby przemodelować swój warsztat dydaktyczny, aby przyzwyczaić się do nowych - naprawdę nowych - mobilnych technologii, aby przestać w nich widzieć “za małe i za słabe komputery” i zobaczyć, iż mają znacznie większe, tylko CAŁKIEM INNE możliwości. W tym - zapierający dech w piersiach potencjał edukacyjny. Tablety już szybko tanieją. Smartfony pojawiają się w “ofertach za złotówkę”. No i - jest wreszcie bezpłatny komplet przewodników po mobilnej edukacji (zobacz w Edustyle.pl), w który włożyliśmy sporo własnego, realnego doświadczenia; mało jeszcze uporządkowanego, ale bardzo konkretnego i praktycznego. Polecam. Można spokojnie zaczynać. Tego Wam życzę w nowym roku.
[1] Informatyk i wizjoner. W dziedzinie nowoczesnych, przenośnych komputerów osobistych zadziwiająco skutecznie realizuje własną zasadę „Najlepszą metodą przewidzenia przyszłości jest samodzielne wynalezienie jej”.
Ilustracja do artykułu przedstawia grupę młodzieży z ZSO nr 10 w Gliwicach - uczniów, którzy już uczynili pierwszy krok w stronę mobilnej edukacji. Przy pełnym zrozumieniu i poparciu swojego nauczyciela (patrz: Pozwólcie uczniom zabłysnąć). Źródło: YouTube.
(Informcja o autorze: Lechosław Hojnacki pracuje w Regionalnym Ośrodku Metodyczno-Edukacyjnym „Metis” w Katowicach oraz w Kolegium Nauczycielskim w Bielsku–Białej).