Zanim odpowiem na pytanie: „Czy nauczycielom i nauczycielkom potrzebny jest coaching?” pozwólcie, że wyjaśnię, o czym mówimy. Oczywiście, coaching jest jeden, ale jego zrozumienie bywa bardzo różne. Dla pewności więc doprecyzujmy: jest to proces wspierania w rozwoju. Zakłada on, że osoba "coachowana" ma w sobie wiedzę i kompetencje, ale czasami są one zablokowane i przydaje się pomoc w uruchomieniu potencjału. Coaching ma na celu wzmocnienie w samodzielnym wprowadzeniu zmiany, rozwoju czy rozwiązaniu jakiegoś problemu. W taki sposób definiuje ten proces ICF (International Coach Federation) – ogólnoświatowa organizacja zrzeszająca profesjonalistów i stojąca na straży jakości coachingu.
Niestety, w ciągu ostatnich lat w mediach społecznościowych rozwijał się pseudo-coaching. Dlatego wiele znajomych mi osób na hasło „coaching” reaguje powątpiewaniem i nieufnością. „Aha, to te hasła o szczęściu i pięknym życiu?” – pytają. Nie, to nie to.
Kim jest coach?
Przede wszystkim, coach nie doradza, nie rzuca pięknych haseł ani nie ocenia. Coach słucha i towarzyszy w procesie odkrywania siebie, zadając pytania tak, aby osoba coachowana mogła dostrzec swój potencjał. Czasami wystarczy powiedzieć coś na głos, ktoś to zapisze i potem nam odczyta. Usłyszenie własnych słów w ustach innej osoby bardzo dużo daje. Powtórzę – coach nie doradza, bo istotą coachingu jest przekonanie, że każdy ma w sobie potencjał, aby samodzielnie dokonać zmiany. Czasami tylko trzeba pomóc ten potencjał odkryć. Dlatego też dawanie rad jest w tym przypadku bez sensu – bardziej angażujemy się w zmianę, jeśli sami dochodzimy do możliwych rozwiązań. Zwłaszcza, że sami najlepiej znamy warunki, w jakich funkcjonujemy i kontekst danej sytuacji.
Czy nauczycielom i nauczycielkom potrzebny jest coaching?
Wróćmy zatem do tytułowego pytania i rozbijmy je na części pierwsze. Czy nauczyciele i nauczycielki mają w sobie potencjał, by w kontekście zawodowym wprowadzać zmiany i rozwiązywać pojawiające się problemy? Najlepiej pokazała to pandemia, kiedy bez wsparcia z zewnątrz wprowadzili edukację zdalną, czasami na bardzo wysokim poziomie. Oczywiście, mówimy tu o całej grupie zawodowej, a ona jest przecież zróżnicowana. Mimo to wykształcenie pedagogiczne, lata praktyki, niezliczone kursy i szkolenia, które większość z nas nieustannie realizuje, rozmowy z innymi nauczycielami i nauczycielkami, możliwość testowania różnych rozwiązań na bieżąco, zadania, które nam się zleca (poza samym organizowaniem procesu uczenia się uczniów i uczennic)… Jest tego dużo. A jeśli czujemy, że jakaś dziedzina jest dla nas nowa, szybko uzupełniamy braki w wiedzy. Może nie wszyscy, ale wiele osób tak robi.
Czy nauczyciele i nauczycielki potrzebują wsparcia w odkryciu i maksymalizacji zawodowego (i osobistego) potencjału?
Z tego, co obserwuję, to wsparcie jest dzisiaj potrzebne bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Przyczyniły się do tego czynniki nagromadzone w edukacji w ciągu ostatnich 4 lat:
- Pandemia i konieczność przeformułowania metod pracy i doboru nowych narzędzi zwiększyły naszą wiedzę i kompetencje, a jednocześnie były ogromnym obciążeniem fizycznym i psychicznym (nie chcę się nad tym rozwodzić, gdyż wiele już na ten temat napisano).
- Wojna w Ukrainie i przyjęcie do szkół uczennic i uczniów ukraińskich wywołały taki sam efekt – szkoły stały się wielokulturowe właściwie z dnia na dzień, a my po raz drugi musieliśmy wprowadzać nowe metody i narzędzia, uczyć się, gasić pożary wychowawcze i zmagać z własnymi obawami o rozwój sytuacji politycznej w regionie.
- Jednocześnie sami dorzuciliśmy sobie kolejny czynnik – polubiliśmy ciągłe szkolenia, webinary, kolejne projekty, przywykliśmy do naciągania doby do granic możliwości przy ciągłym poczuciu, że musimy robić dla naszych uczniów wszystko, co możemy, a jednocześnie jakoś znaleźć czas dla rodziny i… siebie.
I chyba właśnie to ostatnie gdzieś po drodze gubimy.
Wielu moich znajomych nauczycieli i nauczycielek narzeka ostatnio na trudności w pracy. Być może to kwestia dzieci, być może ich rodziców, być może podważania autorytetu nauczyciela, a może niskiego wynagrodzenia (to może być niebawem nieaktualne ;-)). Może wszystkiego na raz. Faktem jest, że łatwo się zgubić, niosąc tak wielki ciężar z ostatnich 4 lat. Nic dziwnego, że zaczyna brakować energii i pomysłów na rozwiązania. Tak działa wypalenie.
I tu na białym koniu wjeżdża coach
Oczywiście, to z przymrużeniem oka – rycerze na białych koniach występują w bajkach, a życie bajką nie jest. A jednak coś w tym jest. Coach umiejętnie poprowadzi proces, w którym nauczyciel czy nauczycielka będą mieli okazję poukładać sobie swoje zawodowe życie, wybrać konkretną ścieżkę rozwoju albo rozwiązać jakiś palący poblem. Aby lepiej to zobrazować, podam przykład.
Jakiś czas temu byłam przybita, gdyż czułam, że nie nadążam. Miałam dużo zadań w pracy, a świat edukacyjny huczał o sztucznej inteligencji. Ciągle obiecywałam sobie, że po pracy, wieczorem, w weekend nadrobię – poczytam, obejrzę webinary, pogadam z ludźmi. Jednak kiedy nadchodził czas po pracy, wieczór, weekend – nie miałam na to siły. Ciągle odkładałam to w czasie. Jednocześnie coraz bardziej męczyło mnie, że coś mi umyka. Sesja coachingowa pomogła mi zrozumieć, że może jestem w tyle z AI, ale jestem na bieżąco z rodziną, rozwijaniem pasji, sportem. Poświęcanie czasu jednej aktywności naturalnie oznacza, że nie zrobię innej. Intuicyjnie wybieram, to czego akurat potrzebuję. I nie powinnam mieć z tego powodu wyrzutów sumienia. Coach nie powiedział mi, co mam zrobić. Pomógł mi wyjąć na wierzch wartości, którymi kieruję się w życiu, a które zostały nieco przygniecione przez pęd codzienności.
Od tamtego czasu minęło kilka miesięcy. Wiedzę o sztucznej inteligencji nadrobiłam, gdyż po prostu nadszedł na to lepszy moment. Bez spotkania z coachem i odpowiedzenia sobie na pytania, co jest dla mnie ważne w życiu, męczyłabym się kilka tygodni dłużej. Mam wrażenie, że wiele osób przeżywa podobne trudności. Być może nie chodzi akurat o AI, ale o coś, z czym sami nie umiemy sobie poradzić.
Coaching praktycznie
Sesja coachingowa kosztuje – to oczywiste, przecież coach pracuje i należy mu/jej się wynagrodzenie za pracę. Rozwiązania są póki co dwa:
- zapłacić za sesję z własnej kieszeni – skoro jesteśmy w stanie zapłacić za szkolenie, czemu nie potraktować sesji coachingowej jako okazji do rozwoju? Wierzę, że to może czasem przynieść więcej korzyści niż poznanie kolejnego narzędzia czy metody pracy.
- skorzystać z funduszy szkolnych, które dyrektor ma na doskonalenie zawodowe – przecież skoro może dopłacić do szkolenia czy udziału w konferencji, czemu nie do sesji coachingowej? A może zamiast kolejnej rady szkoleniowej obowiązkowej dla wszystkich, zaproponować wsparcie coachingowe tym, którzy tego potrzebują? Albo potraktować to, jako dodatkowy bonus motywacyjny?
Wierzę, że wbrew pozorom, nie jest to trudne w realizacji. A coacha możemy znaleźć np. na stronie ICF. Sama korzystam z sesji coachingowych i dużo mi to daje. Co więcej, bywam też z drugiej strony – prowadzę sesje, gdyż sama jestem coachem. Trudno sobie wyobrazić, ile satysfakcji daje wspieranie kogoś w rozwoju i świadomość, że ktoś odkrył na nowo swój potencjał!
***
Schody widoczne na zdjęciu znajdują się w Sztokholmie. Dla mnie są symbolem rozwoju – długie, dość uciążliwe, czasami brak tchu wymusza zatrzymanie się i odpoczynek. To idealny czas, aby spojrzeć w dół – na drogę, którą już pokonaliśmy; i w górę – co jeszcze przed nami. Taka refleksja pomaga nabrać dystansu i ruszyć dalej.
Notka o autorce: Ewa Przybysz-Gardyza jest coachem, mentorką, edukatorką i trenerką z 18-letnim stażem w pracy jako nauczycielka. Autorka materiałów edukacyjnych, współautorka Autorskiego Programu Nauczania "Razem", prowadzi bloga https://dlanauczycieli.blogspot.com/. Należy do społeczności Superbelfrzy RP; specjalizuje się w design thinking, sprawczości, partycypacji i cyfrowym obywatelstwie. Niniejszy artykuł ukazał się w blogu Superbelfrów. Licencja CC-BY-SA.