Krytyka nauczycieli stała się od pewnego czasu nośnym tematem wielu mediów Im bardziej nauczyciele walczą o godne reguły wykonywania zawodu, tym wiecej krytyki ich pracy w mediach. Nie da sie ukryć, w szkołach nie jest dobrze, poziom kształcenia młodych Polaków nie jest zadowalający. Jednak krytycy nauczycieli ze swoimi argumentami trafiają jak kulą w płot.
W numerze 2 z 2008 r. czasopisma „Awangarda w Edukacji ” ukazał się artykuł Janiny Zawadowskiej „Nauczyciel w Polsce – fakty i mity”. Autorka prawdopodobnie chciała rozprawić się z oświatowymi mitami, ale sama wydaje się im ulegać. Już na wstępie pisze bowiem: „Przyzwyczailiśmy się myśleć, że Polska szkoła jest najlepsza na świecie; dzieci uczą się znakomicie, a nauczyciele ciężko pracują”. Przyznam się, że mając już prawie ćwierć wieku doświadczeń z oświatą (początkowo jako nauczyciel, a potem jako uniwersytecki dydaktyk) nieczęsto spotykałem się z takim myśleniem, a w ostatnich latach taka opinia jest już w zaniku – z wyjątkiem tej części o ciężkiej pracy nauczycieli (w to nikt rozsądny nie wątpi). Tak więc autorka przystępuje do rozprawy z tezą, w którą mało kto wierzy. Przy okazji czyni to posługując się mitami, chociaż innymi niż te, które zamierzała zwalczać. Wyliczę je i skomentuję z pozycji człowieka, który zna oświatę z praktyki i teorii.
1. Autorka przywołała wyniki badań pokazujących, że praktycznie nikt spośród studentów nie chciałyby pracować jako nauczyciel. Z moich doświadczeń wynika, że jest to niestety prawdziwa i bardzo szkodliwa dla społeczeństwa tendencja. Następnie postawiła dosyć naiwne pytanie o przyczyny takiego stanu rzeczy. Czyżby nie znała nauczycielskich płac (tych faktycznych, a nie statystycznych)? Młodzi ludzie nie po to studiują, by potem pracować za marne grosze. Nie po to zdobywają wykształcenie wyższe, by potem zarabiać w ciągu miesiąca równowartość kilku dniówek murarza po zawodówce (pracującego w Polsce).
2. Pani Zawadowska podjęła trud obliczenia ile pracuje nauczyciel – wyszło jej, że dużo mniej niż inni ludzie posiadający wyższe wykształcenie (już widzę te uśmiechy władzy prowadzącej w tym momencie negocjacje płacowe z nauczycielami). Przy okazji usiłuje sugerować, że pensum dydaktyczne 18 godzin jest najniższym w Europie. Zacznę od tego ostatniego stwierdzenia, które mnie niezmiernie zdziwiło. Znam bowiem kilkoro nauczycieli liceów francuskich i oni mają pensum 15 godzin, a przy tym nie muszą wykonywać wielu biurokratycznych prac, którymi jest obciążony nauczyciel polski. Obliczając efektywny czas pracy bierze autorka pod uwagę tylko minuty przepracowane w trakcie lekcji. Ok, a jaki czas efektywnej pracy uzyskamy badając inne zawody wymagające pracy umysłowej. Czyżby urzędnik pracował 8 godzin bez chwili wytchnienia, a może adwokat rozmawia z klientem, lub broni go w sądzie przez 480 minut w ciągu ośmiogodzinnego dnia pracy? Ciekawe co powiedzieliby lekarze, sędziowie i prokuratorzy, gdyby im zaproponowano płacenie wyłącznie za czas efektywnego wykonywania obowiązków, a w razie jakiejkolwiek przerwy zatrzymywano by stoper (i potrącano z poborów). Dalej autorka rozprawia się z mitem o tym, iż jakoby nauczyciele przygotowują się do lekcji i sprawdzają zeszyty. Według niej (i badań, na które się powołuje) nie robią tego, a więc tych czynności nie można zaliczać do ich czasu pracy.
1. Autorka przywołała wyniki badań pokazujących, że praktycznie nikt spośród studentów nie chciałyby pracować jako nauczyciel. Z moich doświadczeń wynika, że jest to niestety prawdziwa i bardzo szkodliwa dla społeczeństwa tendencja. Następnie postawiła dosyć naiwne pytanie o przyczyny takiego stanu rzeczy. Czyżby nie znała nauczycielskich płac (tych faktycznych, a nie statystycznych)? Młodzi ludzie nie po to studiują, by potem pracować za marne grosze. Nie po to zdobywają wykształcenie wyższe, by potem zarabiać w ciągu miesiąca równowartość kilku dniówek murarza po zawodówce (pracującego w Polsce).
2. Pani Zawadowska podjęła trud obliczenia ile pracuje nauczyciel – wyszło jej, że dużo mniej niż inni ludzie posiadający wyższe wykształcenie (już widzę te uśmiechy władzy prowadzącej w tym momencie negocjacje płacowe z nauczycielami). Przy okazji usiłuje sugerować, że pensum dydaktyczne 18 godzin jest najniższym w Europie. Zacznę od tego ostatniego stwierdzenia, które mnie niezmiernie zdziwiło. Znam bowiem kilkoro nauczycieli liceów francuskich i oni mają pensum 15 godzin, a przy tym nie muszą wykonywać wielu biurokratycznych prac, którymi jest obciążony nauczyciel polski. Obliczając efektywny czas pracy bierze autorka pod uwagę tylko minuty przepracowane w trakcie lekcji. Ok, a jaki czas efektywnej pracy uzyskamy badając inne zawody wymagające pracy umysłowej. Czyżby urzędnik pracował 8 godzin bez chwili wytchnienia, a może adwokat rozmawia z klientem, lub broni go w sądzie przez 480 minut w ciągu ośmiogodzinnego dnia pracy? Ciekawe co powiedzieliby lekarze, sędziowie i prokuratorzy, gdyby im zaproponowano płacenie wyłącznie za czas efektywnego wykonywania obowiązków, a w razie jakiejkolwiek przerwy zatrzymywano by stoper (i potrącano z poborów). Dalej autorka rozprawia się z mitem o tym, iż jakoby nauczyciele przygotowują się do lekcji i sprawdzają zeszyty. Według niej (i badań, na które się powołuje) nie robią tego, a więc tych czynności nie można zaliczać do ich czasu pracy.
Szanowna Pani, to jakim cudem uczniowie naprawdę wielu szkół zdali egzamin zewnętrzny z bardzo dobrym wynikiem? Skąd wobec tego biorą się całkiem spore grupy młodych Polaków, o których na świecie mówi się, że są dobrze wykształceni? Jakim cudem wielu Polaków dostaje się do zachodnioeuropejskich i amerykańskich szkół wyższych? Kto pracuje w licznych firmach, które nie zatrudniają przecież nieuków? Może ci młodzi ludzie nauczyli się sami, wbrew leniwym nauczycielom? Prawda jest taka, że w tym zawodzie, podobnie jak w każdym innym są osoby poważnie traktujące swoje obowiązki, a także takie, które unikają pracy. Ci pierwsi na pewno przygotowują się do lekcji i sprawdzają prace domowe uczniów, a ich czas pracy przekracza 40 godzin tygodniowo. W przeciwieństwie do Pani koleżanki z Ameryki polski nauczyciel nie ma jednej planowej godziny w ciągu dnia na sprawdzanie zeszytów, całą pracę musi zabrać do domu. Ale czy to oznacza, że nic nie robi? Podobnie jak inna Pani znajoma, tym razem z Anglii, wielu polskich nauczycieli samodzielnie wykonuje różnorodne pomoce dydaktyczne, ale robi to w domu, bo w szkołach nie ma na to warunków. Czy przez to są oni gorsi od nauczycieli angielskich? Do realnego czasu pracy nauczycieli doliczmy także przygotowywanie i prowadzenie różnorodnych wycieczek, biwaków i obozów, wywiadówki i indywidualne spotkania z rodzicami, rady pedagogiczne, przygotowywanie uroczystości szkolnych, a często i środowiskowych, a także całą biurokrację papierkową. Czy te czynności zaliczymy do pracy, czy może do prywatnej rozrywki nauczycieli?
3. Szermując statystyką (najwyższym stopniem kłamstwa) udowodniła pani Zawadowska, że w polskiej szkole statystyczne klasy liczą poniżej 20 osób, a wiec nie można mówić o ich przeładowaniu (a tym samym o szczególnej uciążliwości pracy nauczycieli). Ciekawe, dlaczego przez 12 lat wysyłania studentów do szkół na lekcje próbne i na praktyki ciągłe nie trafiłem na taką klasę? Mam wyraźnie pecha. Ale z drugiej strony zastanówmy się, jeżeli w regionie, w którym pracuję, klasy gimnazjalne i licealne liczą najczęściej po 28-32 uczniów (władze lokalne zadbają o to, by klas było jak najmniej, a więc by liczyły maksymalnie dużo uczniów), to musi gdzieś w Polsce istnieć taki region, w którym klasy liczą tylko po kilkunastu młodzieńców (bo inaczej statystyka nie będzie się zgadzała). Może mi autorka podpowie gdzie. Kolejna informacja, która nie zgadza się z moim doświadczeniem, to stwierdzenie, że na Zachodzie klasy powyżej 30 uczniów są normą. Ja znam wyłącznie szkoły francuskie, w których liczba uczniów dochodzi do 24 i nie są to ekskluzywne szkoły prywatne, lecz zwykłe licea państwowe. Tak więc statystycznie to może ma Pani rację, ale nijak się ma ta statystyka do realiów życia.
4. Teraz będzie najciekawszy punkt programu – nauczycielskie płace. Autorka zdaje się studiowała w tych samych czasach co i ja, czyli w pierwszej połowie lat osiemdziesiątych, ponieważ znamy tą samą teorię ekonomiczną (ekonomię polityczną), wywodzącą się z ideologii marksistowskiej. Cytuję „Nasze (nauczycieli) płace pochodzą z pracy robotników, rzemieślników, rolników, wszystkich wytwórców, którzy płacą podatki na pensje lekarzy, nauczycieli, twórców kultury”. Szanowna Pani, to jest marksistowska, skompromitowana wizja ekonomii, czas już o niej zapomnieć. Nie ma już „przodującej i rządzącej klasy”, która utrzymuje całe zastępy podejrzanych inteligentów. Każdy pracujący inteligent też płaci podatki, a jego wynagrodzenie nie pochodzi z pracy uciskanego chłopa i robotnika, tylko jest efektem wartości dodanej, którą każdy z nich wnosi do gospodarki swoją pracą. Proszę się zastanowić, czy wyprodukowanie młotka to wyłączna zasługa robotnika? Co on by zdziałał bez wykształcenia otrzymanego od nauczyciela, bez organizacji jego pracy zapewnionej przez menagera, bez działań marketingowych, bez leczenia, bez zapewnienia mu bezpieczeństwa? Nie sadziłem, że w czasopiśmie promującym awangardę w edukacji trafię na dogmatyczny marksizm.
5. Autorka sugeruje, że polski nauczyciel nie ma tak źle. Twierdzenia o niskich płacach i złych warunkach pracy (materialnych i organizacyjnych) to według niej mity. Ale jak wobec tego wytłumaczy dostrzeżony przez siebie fakt, iż studenci nie chcą być nauczycielami? Czyżby przewróciło się im w głowach od nadmiaru dobrobytu? Czyżby nie chcieli pracy nie obciążającej czasowo, ale za to dostarczającej dobrych dochodów? Głupcy, czy co?
6. Wypada zgodzić się z Panią, że wiele polskich szkół nie uczy dobrze. Hodowla olimpijczyków nie ma nic wspólnego z potrzebami społecznymi i kształceniem na miarę XXI wieku. Zaprzepaszczanie życiowych szans dzieci ze środowisk wykluczonych jest narodową klęską. Maltretowanie psychiczne i fizyczne uczniów zasługuje na karę więzienia. Jednakże te zjawiska nie wynikają z tego co Pani krytykuje – jakoby zbyt krótkiego czasu pracy nauczycieli i niezrozumienia przez nich, że nie zarabiają tak źle. Jeżeli chcemy, by jakakolwiek organizacja funkcjonowała lepiej to musimy: lepiej wyszkolić pracowników, lepiej zorganizować ich pracę i lepiej ich zmotywować. Negatywne zjawiska w oświacie, o których Pani pisze, wynikają głównie z tego, że:
a) Do pracy w zawodzie nauczyciela nie garną się młodzi ludzie, nawet ci, którzy wybrali specjalność nauczycielską. Prawie wszyscy moi studenci zdobywają uprawnienia pedagogiczne na wszelki wypadek, lub z braku ciekawszych specjalności. Nie planują pracy w szkole w związku z czym nie przykładają się do nauki przedmiotów z bloku specjalizacji nauczycielskiej. Potem część z nich trafia do pracy w szkołach, ale bez właściwych kompetencji (których zdobycie zaniedbali). Potem, gdy chcą doskonalić swoje kwalifikacje, muszą to robić za własne (albo raczej współmałżonka) pieniądze i w czasie, który powinien być przeznaczony na wypoczynek i dla rodziny. Dlatego też niejeden nauczyciel rezygnuje z dokształcania. W związku z tym czy to takie dziwne, że nauczyciele nie są dobrze przygotowani do nowoczesnego kształcenia?
b) Nauczyciel nie ma właściwej motywacji do pracy, zwłaszcza finansowej (statystyczne dane publikowane przez „Gazetę Wyborczą” sugerujące, że nauczyciele należą do 10 najlepiej opłacanych zawodów w Polsce to zwykłe bzdury). Realnie zarabiane pieniądze są upokarzające (znam murarzy zarabiających 400 zł. dziennie plus wyżywienie i alkohol; znam sklep hydrauliczny płacący młodemu pracownikowi tyle, ile nauczyciel zarabia dopiero po osiągnięciu stopnia nauczyciela dyplomowanego). Proszę porównać ile zarabia początkujący nauczyciel, a ile prokurator, lekarz, wojskowy czy policjant (oczywiście po studiach). Proszę porównać zarobki przedstawicieli tych grup zawodowych u szczytu ich kariery – po 20 latach pracy. Wtedy dopiero zobaczymy całą nędzę płac nauczycieli. Awans zawodowy nauczycieli jest krótkotrwały (tylko pierwsze kilkanaście lat pracy) i związany bardziej z kompletowaniem papierków niż z rzeczywistymi efektami pracy. To także nie sprzyja motywowaniu. Do tego doliczmy pracę wielu ludzi (polityków i dziennikarzy) nad obniżeniem prestiżu tego zawodu w oczach społeczeństwa. Pani Zawadowska przywołała zarobki nauczycieli angielskich i amerykańskich, które należą w tych państwach do przeciętnych. Zgadza się, ale ta przeciętna ma odpowiednią siłę nabywczą, nieporównywalnie większą niż zarobki polskich nauczycieli. W tym właśnie jest problem – ludziom wykształconym, wykonującym odpowiedzialną pracę nie można płacić tyle, że wystarcza to tylko na podstawowe potrzeby. Taka płaca nie motywuje, a w każdym zawodzie bez motywacji nie ma dobrej pracy.
c) Kadra zarządzająca oświatą pozostawia wiele do życzenia – kłania się partyjny dobór kadr, krytykowany u komunistów, ale chętnie przejęty przez demokrację w polskim wydaniu. Organizacja pracy szkół i nauczycieli pozostawia w związku z tym wiele do życzenia. Znamy przecież takie zjawiska jak częste zmiany nauczycieli uczących danego przedmiotu w konkretnej klasie, częste zmiany wychowawców danej grupy, lekcje języka obcego po sześciu godzinach pracy danej klasy, przydział jednej godziny tygodniowo na np. historię lub geografię, itp. Wiele jest takich rozwiązań, które w sumie mogą zniwelować trud nauczyciela. W takich warunkach, jakie potrafią stworzyć partyjne kadry zarządzające oświatą, nawet najlepszy nauczyciel nic nie zdziała.
Podsumowując – polska oświata jest nienajlepiej zorganizowana i zarządzana, a polski nauczyciel nie ma odpowiednich kwalifikacji i nie jest właściwie zmotywowany. To są prawdziwe przyczyny negatywnych zjawisk, o których pisze Janina Zawadowska. Jednakże nie naprawimy polskiej oświaty występując przeciwko nauczycielom i krytykując ich za coś, co nie od nich zależy. To nie pensum i wcześniejsze emerytury są problemem ( a tym bardziej jakoby nienajgorsze płace). To nie nauczyciele mają moc sprawczą, by zmienić oświatę – nie oni decydują.
6. Jako lekarstwo na całe oświatowe zło proponuje pani Zawadowska m.in. doprowadzenie do zmian w kształceniu nauczycieli. Popieram, ale sprawdziłem – nic to nie da dopóki prawie wszyscy studenci wybierający specjalność nauczycielską będą odrzucali możliwość pracy w szkole. Przecież człowiek, który nie ma zamiaru być nauczycielem równie mało skorzysta z nudnego wykładu, jak i z aktywnych zajęć z wykorzystaniem Internetu, dyskusji, studium przypadków itp. Piłka jest po stronie polityków – tylko regulacje placowe (co najmniej 50% podwyżki) mogą zachęcić do bycia nauczycielem (i do solidnego przygotowania się do pracy w tym zawodzie). Tylko zmiany w zasadach doboru kadr kierowniczych i zasadach awansu zawodowego zapewnią odpowiednią organizację pracy nauczycieli i utrzymają odpowiedni poziom ich motywacji (a to też niestety zależy od polityków). Natomiast ataki na pensum i emerytury wywierają wpływ odwrotny. Wywołują niepotrzebne napięcia. Nie wszystko, wbrew temu co Pani napisała, zależy od nauczycieli.
3. Szermując statystyką (najwyższym stopniem kłamstwa) udowodniła pani Zawadowska, że w polskiej szkole statystyczne klasy liczą poniżej 20 osób, a wiec nie można mówić o ich przeładowaniu (a tym samym o szczególnej uciążliwości pracy nauczycieli). Ciekawe, dlaczego przez 12 lat wysyłania studentów do szkół na lekcje próbne i na praktyki ciągłe nie trafiłem na taką klasę? Mam wyraźnie pecha. Ale z drugiej strony zastanówmy się, jeżeli w regionie, w którym pracuję, klasy gimnazjalne i licealne liczą najczęściej po 28-32 uczniów (władze lokalne zadbają o to, by klas było jak najmniej, a więc by liczyły maksymalnie dużo uczniów), to musi gdzieś w Polsce istnieć taki region, w którym klasy liczą tylko po kilkunastu młodzieńców (bo inaczej statystyka nie będzie się zgadzała). Może mi autorka podpowie gdzie. Kolejna informacja, która nie zgadza się z moim doświadczeniem, to stwierdzenie, że na Zachodzie klasy powyżej 30 uczniów są normą. Ja znam wyłącznie szkoły francuskie, w których liczba uczniów dochodzi do 24 i nie są to ekskluzywne szkoły prywatne, lecz zwykłe licea państwowe. Tak więc statystycznie to może ma Pani rację, ale nijak się ma ta statystyka do realiów życia.
4. Teraz będzie najciekawszy punkt programu – nauczycielskie płace. Autorka zdaje się studiowała w tych samych czasach co i ja, czyli w pierwszej połowie lat osiemdziesiątych, ponieważ znamy tą samą teorię ekonomiczną (ekonomię polityczną), wywodzącą się z ideologii marksistowskiej. Cytuję „Nasze (nauczycieli) płace pochodzą z pracy robotników, rzemieślników, rolników, wszystkich wytwórców, którzy płacą podatki na pensje lekarzy, nauczycieli, twórców kultury”. Szanowna Pani, to jest marksistowska, skompromitowana wizja ekonomii, czas już o niej zapomnieć. Nie ma już „przodującej i rządzącej klasy”, która utrzymuje całe zastępy podejrzanych inteligentów. Każdy pracujący inteligent też płaci podatki, a jego wynagrodzenie nie pochodzi z pracy uciskanego chłopa i robotnika, tylko jest efektem wartości dodanej, którą każdy z nich wnosi do gospodarki swoją pracą. Proszę się zastanowić, czy wyprodukowanie młotka to wyłączna zasługa robotnika? Co on by zdziałał bez wykształcenia otrzymanego od nauczyciela, bez organizacji jego pracy zapewnionej przez menagera, bez działań marketingowych, bez leczenia, bez zapewnienia mu bezpieczeństwa? Nie sadziłem, że w czasopiśmie promującym awangardę w edukacji trafię na dogmatyczny marksizm.
5. Autorka sugeruje, że polski nauczyciel nie ma tak źle. Twierdzenia o niskich płacach i złych warunkach pracy (materialnych i organizacyjnych) to według niej mity. Ale jak wobec tego wytłumaczy dostrzeżony przez siebie fakt, iż studenci nie chcą być nauczycielami? Czyżby przewróciło się im w głowach od nadmiaru dobrobytu? Czyżby nie chcieli pracy nie obciążającej czasowo, ale za to dostarczającej dobrych dochodów? Głupcy, czy co?
6. Wypada zgodzić się z Panią, że wiele polskich szkół nie uczy dobrze. Hodowla olimpijczyków nie ma nic wspólnego z potrzebami społecznymi i kształceniem na miarę XXI wieku. Zaprzepaszczanie życiowych szans dzieci ze środowisk wykluczonych jest narodową klęską. Maltretowanie psychiczne i fizyczne uczniów zasługuje na karę więzienia. Jednakże te zjawiska nie wynikają z tego co Pani krytykuje – jakoby zbyt krótkiego czasu pracy nauczycieli i niezrozumienia przez nich, że nie zarabiają tak źle. Jeżeli chcemy, by jakakolwiek organizacja funkcjonowała lepiej to musimy: lepiej wyszkolić pracowników, lepiej zorganizować ich pracę i lepiej ich zmotywować. Negatywne zjawiska w oświacie, o których Pani pisze, wynikają głównie z tego, że:
a) Do pracy w zawodzie nauczyciela nie garną się młodzi ludzie, nawet ci, którzy wybrali specjalność nauczycielską. Prawie wszyscy moi studenci zdobywają uprawnienia pedagogiczne na wszelki wypadek, lub z braku ciekawszych specjalności. Nie planują pracy w szkole w związku z czym nie przykładają się do nauki przedmiotów z bloku specjalizacji nauczycielskiej. Potem część z nich trafia do pracy w szkołach, ale bez właściwych kompetencji (których zdobycie zaniedbali). Potem, gdy chcą doskonalić swoje kwalifikacje, muszą to robić za własne (albo raczej współmałżonka) pieniądze i w czasie, który powinien być przeznaczony na wypoczynek i dla rodziny. Dlatego też niejeden nauczyciel rezygnuje z dokształcania. W związku z tym czy to takie dziwne, że nauczyciele nie są dobrze przygotowani do nowoczesnego kształcenia?
b) Nauczyciel nie ma właściwej motywacji do pracy, zwłaszcza finansowej (statystyczne dane publikowane przez „Gazetę Wyborczą” sugerujące, że nauczyciele należą do 10 najlepiej opłacanych zawodów w Polsce to zwykłe bzdury). Realnie zarabiane pieniądze są upokarzające (znam murarzy zarabiających 400 zł. dziennie plus wyżywienie i alkohol; znam sklep hydrauliczny płacący młodemu pracownikowi tyle, ile nauczyciel zarabia dopiero po osiągnięciu stopnia nauczyciela dyplomowanego). Proszę porównać ile zarabia początkujący nauczyciel, a ile prokurator, lekarz, wojskowy czy policjant (oczywiście po studiach). Proszę porównać zarobki przedstawicieli tych grup zawodowych u szczytu ich kariery – po 20 latach pracy. Wtedy dopiero zobaczymy całą nędzę płac nauczycieli. Awans zawodowy nauczycieli jest krótkotrwały (tylko pierwsze kilkanaście lat pracy) i związany bardziej z kompletowaniem papierków niż z rzeczywistymi efektami pracy. To także nie sprzyja motywowaniu. Do tego doliczmy pracę wielu ludzi (polityków i dziennikarzy) nad obniżeniem prestiżu tego zawodu w oczach społeczeństwa. Pani Zawadowska przywołała zarobki nauczycieli angielskich i amerykańskich, które należą w tych państwach do przeciętnych. Zgadza się, ale ta przeciętna ma odpowiednią siłę nabywczą, nieporównywalnie większą niż zarobki polskich nauczycieli. W tym właśnie jest problem – ludziom wykształconym, wykonującym odpowiedzialną pracę nie można płacić tyle, że wystarcza to tylko na podstawowe potrzeby. Taka płaca nie motywuje, a w każdym zawodzie bez motywacji nie ma dobrej pracy.
c) Kadra zarządzająca oświatą pozostawia wiele do życzenia – kłania się partyjny dobór kadr, krytykowany u komunistów, ale chętnie przejęty przez demokrację w polskim wydaniu. Organizacja pracy szkół i nauczycieli pozostawia w związku z tym wiele do życzenia. Znamy przecież takie zjawiska jak częste zmiany nauczycieli uczących danego przedmiotu w konkretnej klasie, częste zmiany wychowawców danej grupy, lekcje języka obcego po sześciu godzinach pracy danej klasy, przydział jednej godziny tygodniowo na np. historię lub geografię, itp. Wiele jest takich rozwiązań, które w sumie mogą zniwelować trud nauczyciela. W takich warunkach, jakie potrafią stworzyć partyjne kadry zarządzające oświatą, nawet najlepszy nauczyciel nic nie zdziała.
Podsumowując – polska oświata jest nienajlepiej zorganizowana i zarządzana, a polski nauczyciel nie ma odpowiednich kwalifikacji i nie jest właściwie zmotywowany. To są prawdziwe przyczyny negatywnych zjawisk, o których pisze Janina Zawadowska. Jednakże nie naprawimy polskiej oświaty występując przeciwko nauczycielom i krytykując ich za coś, co nie od nich zależy. To nie pensum i wcześniejsze emerytury są problemem ( a tym bardziej jakoby nienajgorsze płace). To nie nauczyciele mają moc sprawczą, by zmienić oświatę – nie oni decydują.
6. Jako lekarstwo na całe oświatowe zło proponuje pani Zawadowska m.in. doprowadzenie do zmian w kształceniu nauczycieli. Popieram, ale sprawdziłem – nic to nie da dopóki prawie wszyscy studenci wybierający specjalność nauczycielską będą odrzucali możliwość pracy w szkole. Przecież człowiek, który nie ma zamiaru być nauczycielem równie mało skorzysta z nudnego wykładu, jak i z aktywnych zajęć z wykorzystaniem Internetu, dyskusji, studium przypadków itp. Piłka jest po stronie polityków – tylko regulacje placowe (co najmniej 50% podwyżki) mogą zachęcić do bycia nauczycielem (i do solidnego przygotowania się do pracy w tym zawodzie). Tylko zmiany w zasadach doboru kadr kierowniczych i zasadach awansu zawodowego zapewnią odpowiednią organizację pracy nauczycieli i utrzymają odpowiedni poziom ich motywacji (a to też niestety zależy od polityków). Natomiast ataki na pensum i emerytury wywierają wpływ odwrotny. Wywołują niepotrzebne napięcia. Nie wszystko, wbrew temu co Pani napisała, zależy od nauczycieli.