Współcześnie granica „bycia młodym” wydaje się rozciągać dość daleko w czasie. Uczeń i student – wiadomo. Trzydziestolatek – oczywiście też młody. Czterdziestolatek… czy czasem nie zachowuje się jak nastolatek… I dla tych (nas…) wszystkich młodych Przemek Staroń napisał cudowną książkę: o radzeniu sobie w życiu. Taki pół-przewodnik, taka pół-opowieść, o tym, jak sobie w życiu się nie pogubić. Oczywiście to książka przede wszystkim dla nastolatka, który wkroczył właśnie w najtrudniejszy okres w życiu…, ale i dla dorosłego, który (czasami) nie potrafi uwolnić się od tej swojej „nastoletności” w różnych wymiarach.
Po co nam cały ten WF (zdalny)?
Jako nauczyciel wychowania fizycznego, który (wedle moich przekonań) wykonuje tę pracę ze szczerego zamiłowania, często pozwalam sobie na przemyślenia dotyczące roli, jaką pełni szkolny WF, celu jego obecności wśród obowiązkowych przedmiotów szkolnych czy też osobistego stosunku do tych zajęć. Zrozumienie znaczenia i określenie najważniejszych celów realizacji tego przedmiotu, nabiera w moim odczuciu szczególnego sensu w tym specyficznym okresie, jakim jest nauka zdalna.
Czego (nie)nauczyła mnie szkoła?
Co jakiś czas krąży w mediach społecznościowych animacja dotycząca osób urodzonych w latach 60. ,70. i 80-tych. Wynika z niej, że osoby urodzone i chodzące w tamtych czasach do szkoły, mimo braku wparcia psychologów, pedagogów, jakoś „wyszły na ludzi”. Cóż…
Quidquid doces, tibi doces
Rozpocznę ten artykuł wyznaniem niespotykanym u nauczyciela. Przyznam mianowicie z całą szczerością, że nigdy specjalnie nie przejmowałem się, czy moi uczniowie dobrze poznają wykładany przeze mnie przedmiot: początkowo biologię, potem przez długie lata chemię, aż wreszcie przyrodę. Jedynki z prac klasowych nie budziły mojej frustracji, bowiem stawiałem je rzadko. Zawsze starałem się tak konstruować sprawdziany, by nawet słaby uczeń był w stanie osiągnąć sukces albo choćby sukcesik w postaci oceny dopuszczającej.
Wytańczyć i wymalować nową szkołę (noworoczne rozważania o edukacji)
Bardzo ważnych w życiu rzeczy nie nauczyłem się w szkole (ani na uczelni). Na przykład tańczyć i malować. Tańczyć zacząłem się uczyć, gdy trzeba było iść na studniówkę (a przeżywałem duży stres, bo nie umiałem i wstydziłem się na tańczących imprezach). Uczyła mnie koleżanka. A potem była praktyka codzienna, na rodzinnych weselach, na przygodnych zabawach wiejskich, na studenckich dyskotekach itd. Taniec bardzo przydał się i przydaje w codziennym życiu towarzyskim. Umiejętność ważna i przydatna nie tylko w młodości, ale przez całe życie. Nawet w czasie wyjazdowych konferencji naukowych.
Nauczanie zdalne w małych grupach
Uczenie się w małych grupach przynosi nadzwyczaj dobre efekty. Może być stosowane również online, na tych platformach, gdzie jest możliwość podziału na pokoje. Trudniej jest, gdy platforma nie ma takiej możliwości, ale też można taka prace zorganizować polecając uczniom prace w małych grupach poprzez inne możliwości techniczne (Messenger, Skype, telefon itp.).
Czy można polubić szkołę? (2)
Drugim kluczem do lubianej szkoły jest SWOBODA. Za rządów w MEN ministra Giertycha (Boże, to już naście lat!) ogłoszono program „Zero tolerancji” Sprowadzał się on do pewnego katalogu represyjnych działań, które wraz z powszechnym „umundurkowieniem” uczniów miały ograniczyć pleniącą się (ponoć) w szkołach agresję. Nieśmiałe propozycje niektórych psychologów i nauczycieli, by zamiast agresję zwalczać agresją zwiększyć liczbę pedagogów szkolnych, zmniejszyć liczebność klas i poszerzyć ofertę szkół o zajęcia dodatkowe itp., nie znalazły specjalnego posłuchu. W debacie telewizyjnej, którą w owym czasie miałem okazję oglądać, owe propozycje zostały „na pniu” odrzucone przez przedstawiciela ministerstwa, jako po prostu zbyt kosztowne.