Ukończyłem Wyższą Szkołę Pedagogiczną w Olsztynie. Na studiach się nie obijałem i byłem dobrze przygotowany do zawodu nauczycielskiego. Potem przez wszystkie lata na uczelni cały czas się dokształcałem w zakresie dydaktyki. A mimo to czuję się bezradny wobec współczesnych wyzwań edukacyjnych, niczym człowiek po udarze uczę się stawiać kroki i chodzić. Dlaczego? Bo zasadniczo zmienił się krajobraz edukacyjny i społeczny a dawne odpowiedzi na ważne pytania są dzisiaj nieaktualne. Moja bezradność nie jest wynikiem osobistych i zawodowych zaniedbań, lecz jest efektem zmian cywilizacyjnych.
Déjà vu
Zapoznałem się właśnie z przedstawionymi oficjalnie do konsultacji społecznych projektami podstaw programowych nowych przedmiotów: edukacji zdrowotnej i edukacji obywatelskiej, które już od września 2025 roku mają być wprowadzone w szkołach. Rok przed zapowiadaną całościową reformą programową. O edukacji obywatelskiej wyraziłem już swoje krytyczne zdanie w jednym z poprzednich artykułów[1], o zdrowotnej napiszę osobno, natomiast dzisiaj chciałbym podzielić się wrażeniem déjà vu, jakie nieodparcie wywołują we mnie reformatorskie działania resortu Barbary Nowackiej.
Za dodatkowe zajęcia dla dziecka chętnie zapłacę
Rodzice nadal chętnie płacą za dodatkowe zajęcia (pozaszkolne) dla swoich dzieci. Z badań prowadzonych przez CBOS wynika, że ich popularność gwałtownie wzrasta od pandemii COVID. Nie wydaje się to wcale dziwne. Od pewnego czasu można zaobserwować wzrost oferty edukacji nieformalnej dla wszystkich grup wiekowych, nawet dla dorosłych. Może to oznaczać, że edukacja "ucieka" ze szkół i uczelni? Chyba faktycznie już czas na nieco głębsze podejście do szkolnictwa i zaproponowanie rozwiązań, które nadadzą szkołom i uczelniom nowe role w społeczeństwie XXI wieku.
Edukacja w Taplarach: kosiarze i sierpownicy
Ciągle z dużym zdziwieniem obserwuję szeroką i powszechną niechęć do zmian edukacji, nawet tych małych. Jeśli sięgnąć do starych książek, tych sprzed 100-50 lat, to o wielu zmianach już wtedy pisano i postulowano. I próbowano je wcielać w życie. Jak się okazuje wprowadzanie zmian idzie bardzo wolno. Z częstymi zwrotami ku przeszłości. Bezwład instytucjonalny jest bardzo duży. Dlaczego tak bardzo przywiązani jesteśmy do starych metod, mimo długoletniego niezadowolenia z ich nie najwyższej efektywności?
Trzeba włożyć dużo pracy, żeby nic się nie zmieniło
Konsultacje społeczne projektu profilu absolwenta przedszkola i szkoły podstawowej, kamienia węgielnego planowanej na rok 2026 reformy edukacji, całkowicie zepchnęły w cień zaprezentowany wcześniej roboczy projekt podstawy programowej edukacji obywatelskiej (EO). Szczęśliwie, można z tym dokumentem zapoznać się na stronie internetowej MEN, do czego gorąco namawiam każdego nauczyciela, nawet jeśli reprezentuje dziedzinę bardzo odległą tematycznie[1]. Z enuncjacji ministry Nowackiej wiadomo bowiem, że owa podstawa ma być pilotem reformy, a to ze względu na wprowadzenie w szkołach lekcji EO już od 2025 roku. Ma być też wzorcem dla innych podstaw programowych, co pozwala zaryzykować twierdzenie, że dla nauczyciela dowolnego przedmiotu jej forma będzie miała znacznie większe znaczenie niż ogólnikowy i dość enigmatyczny profil absolwenta.
O sprawczości młodych – reformatorom pod rozwagę
17 września wziąłem udział w czwartej edycji dorocznej debaty eksperckiej „Gotowi na przyszłość”, tradycyjnie poświęconej sprawom młodego pokolenia. Na tapecie wydarzenia zorganizowanego przez program „Równać szanse” Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności, znalazła się tym razem „Sprawczość (nie)dozwolona”, czyli kwestia wspierania dzieci i młodzieży w odkrywaniu własnej sprawczości. Rolę gospodarza i zarazem moderatora dyskusji pełnił Janusz Schwertner, redaktor naczelny portalu Goniec.pl. Za punkt wyjścia do wielowątkowych rozważań posłużyło stwierdzenie, że niskie poczucie sprawczości jest, obok samotności i niskiej samooceny, jedną z przyczyn kryzysu psychicznego dotykającego dzisiaj wielu młodych Polaków.
Awersja do pesymizmu
Coraz wyraźniej dostrzegam rosnącą polaryzację postaw wobec technologii. Z jednej strony zauważam nauczycieli, którzy z dużą rezerwą podchodzą do nowoczesnych narzędzi, często przyjmując pesymistyczną perspektywę i podkreślając zagrożenia związane z cyfryzacją i automatyzacją. Z drugiej strony widzę entuzjastów, którzy bezkrytycznie akceptują każdy aspekt technologii, postrzegając ją jako jedyne rozwiązanie problemów współczesnej edukacji. Te skrajne stanowiska, moim zdaniem, utrudniają wyważoną dyskusję o realnych możliwościach i wyzwaniach, jakie niesie rozwój technologiczny.