Od dziesięcioleci tydzień ucznia wygląda tak samo. Codziennie od poniedziałku do piątku uczeń wstaje wcześnie rano i w jakiś sposób dociera do swojej szkoły. Tam przesiaduje na krześle przez kolejne lata. Słucha tych samych nauczycieli, uczy się tego samego, ale czy potem staje się kimś? Oto kilka rzeczy, które mogłyby być codziennością w polskich szkołach. Jest to zbiór stworzony na podstawie osobistych obserwacji pracy szkół w Niemczech, Brazylii, Holandii i w Polsce.
Mózg zawsze pyta, dlaczego ma się czegoś uczyć
„Większość ludzi kojarzy uczenie się ze szkołą, wkuwaniem, ryciem, potem i łzami, złymi ocenami, wyczerpującymi klasówkami. Nie okłamujmy się: uczenie się nie ma dobrej opinii. Uważane jest za coś nieprzyjemnego.”– twierdzi niemiecki badacz mózgu Manfred Spitzer (Jak uczy się mózg, PWN, Warszawa 2007). A jednocześnie zapewnia, że powinno być zupełnie inaczej, bo rozumienie tego, czego się wcześniej nie rozumiało, zdobywanie nowych umiejętności i poznawanie nowego pobudza w naszych mózgach ośrodki nagrody i prowadzi do uwolnienia dopaminy, która z kolei aktywuje neurony produkujące endogenne opioidy, naturalne peptydy działające podobnie jak narkotyki.
W stronę wysokiej rangi nauczyciela
2 tysiące lat temu uczniowie o swoim Mistrzu mówili - Nauczycielu. Brzmi dumnie. Uczniowie lubiących swoich nauczycieli mówią pewnie podobnie. Konieczność przywrócenia odpowiedniej rangi nauczycielom oraz zasadniczej zmiany struktury i organizacji szkoły wraz z egzaminowaniem - jest oczywista. To ważna obywatelska potrzeba - ale jak ją zrealizować?
Polski kompleks?
Czy wywiad z Markiem Prenskym w Gazecie Wyborczej (10-11 grudnia 2011) słusznie został nazwany kontrowersyjnym? Ten amerykański badacz mediów i publicysta wprowadził do naszego dyskursu o edukacji m.in. takie pojęcia jak cyfrowy tubylec i cyfrowy imigrant. Tym ostatnim nazywa pokolenie, dla którego cyfrowy świat jest nadal czymś obcym. Pojęcia te zostały spopularyzowane w środowisku edukacyjnym w Polsce m.in. przez Lechosława Hojnackiego, Marcina Polaka, Edwina Bendyka, profesora Macieja M. Sysłę, czy prof. Janusza Morbitzera.
Problemy z chłopcami
Ostatnie badania wykazują, że na rozwój chłopców większy wpływ ma życie rodzinne niż w przypadku dziewcząt. Problemy w szkole, a w szczególności zawieszenie w zajęciach szkolnych, może stać się później bezpośrednią przyczyną trudności z podjęciem lub zakończeniem studiów wyższych. Ostatnie badania przeprowadzone przez Mariannę Bertrand, profesora ekonomii na Uniwersytecie Chicago Booth School of Business, szukają znaczenia wpływów społecznych lub środowiskowych na rozwój niepoznawczy uczniów i dowodzą, że braki te odgrywają istotną rolę w wynikach nauczania uzyskiwanych w przyszłości.
Nic się nie zmienia?
Ile jeszcze musi upłynąć czasu, aby edukacja przystawała do wyzwań, jakie stoją przed współczesnym światem? Martwi mnie, że ostatni Kongres Obywatelski nie wniósł niczego nowego do mojej wiedzy o problemach dzisiejszej edukacji. Choć dla wielu jego uczestników był przełomem w patrzeniu na współczesny model kształcenia. A to za sprawą znakomicie dobranych panelistów. I to oni byli wstanie zwrócić uwagę na to, na co inni wskazują od dawna.
Rodzice i szkoła – potrzeba (rzeczywistej) współpracy
Rodzice są wielkim kapitałem społecznym szkoły, którego zupełnie nie umie się w Polsce wykorzystać. Mają do zaoferowania swoje szerokie kompetencje zawodowe i chęć do zaangażowania w pracę na rzecz swoich dzieci, ale bariery jakie zostały zbudowane między nauczycielami i rodzicami powodują, że rodzice są ciągle marginalizowani i tylko w niewielu szkołach udaje się stworzyć klimat przyjazny dla współpracy. To jeden z ważnych wniosków płynących z panelu „Na co my, rodzice, mamy wpływ w szkole – potrzeby i rzeczywistość“, która odbyła się pod koniec listopada w Warszawie w ramach międzynarodowej konferencji „Rodzice jako wolontariusze i uczestnicy edukacji swoich dzieci”.